Niebieski,
błękitny, baby blue, denim blue... Jakkolwiek przyjemnie by go nie
nazywać, nigdy nie miałam tego koloru w gamie hybrydowych lakierów do
paznokci. Dlaczego? Zawsze wydawało mi się, że to kolor zarezerwowany
dla posiadaczek pięknych długich palców, równie pięknej płytki i
nieskazitelnych skórek, no a ja, posiadaczka palców a'la parówki, z
wiecznie łamiącymi się paznokciami, uważałam, że najnormalniej w świecie
będę wyglądać komicznie (raz nawet kupiłam podobny, zwykły lakier i na
jednym pomalowaniu niestety się skończyło). Teraz, kiedy przedłużam
paznokcie żelem, postanowiłam zaryzykować i spróbować nowy kolor EVO
Nails 204 Cut the jeans! Zanim zabrałam się za niego, kilkadziesiąt
dziewczyn mi świadkiem, że na instagramowym lajfie wyrażałam się dość
sceptycznie na temat tego koloru, jednak kiedy go nałożyłam...
zakochałam się! I już wiem, że na tym błękicie nie skończy się moja
kariera z pastelami ;-) Kolor idealny po nałożeniu dwóch warstw,
cudownie pasujący do wszystkich odcieni denimu i najmodniejszej w tym
sezonie biel. Nie pozostaje mi nic innego jak pokazać Wam ten kolor w
całej okazałości na moich paznokciach i zagwarantować, że po nałożeniu
na pewno zakochacie się równie mocno, jak ja ;-) Enjoy!
środa, 21 czerwca 2017
wtorek, 20 czerwca 2017
PAZNOKCIE: Semilac Semi Hardi Clear, Neess Extremely Hard Base i Evo Nails Builder Gel, czyli porównanie trzech produktów do przedłużania paznokci.
Na
wstępie powiem, że kosmetyczka, czy stylistka paznokci ze mnie żadna,
ale lubię mieć paznokcie. Piszę "mieć", bo gdybym ich nie utwardzała i nie
przedłużała, to jako podwójna Matka Wariatka, myjąca gary, prasująca,
piorąca, grzebiąca rękami w ogrodzie i harująca przy Fotobudce Zakopane
jednocześnie, miałabym nie paznokcie, a palce zakończone wiecznie
łamiącą się płytką, która ostatnio pogniewała się dodatkowo z hybrydami
na dobre. Jeśli ktoś tu trafił przez przypadek, to dodam, że paznokcie
robię sobie w domu (bo do żadnej kosmetyczki mi nie po drodze),
najczęściej, kiedy dzieci już dobrze śpią, czyli około północy, kiedy to
już światło u Gąsieniców jest tak cudowne (tak, sama wybrałam te piękne
i niepraktyczne lampy do salonu), że ubytki tu i ówdzie są, kiedyś i
kupię nowe lampy i dojdę do perfekcji, promis. O moich walkach z różnymi
lakierami i kosmetykami do pazurów możecie przeczytać w zakładce
paznokcie, po prawej stronie, dla leniwych wklejam link: KLIK.
Dziś
chciałabym Wam przedstawić 3 kosmetyki, którymi w ostatnim czasie
przedłużałam paznokcie i napisać Wam kilka osobistych słów w ramach
małej recenzji dla amatorów i fanów ładnych paznokci.
1. Semilac Semi Hardi Clear
- producent zapewnia, że jest to budujący lakier hybrydowy, o
właściwościach miękkiego żelu. I z tym miękkim żelem bym się zgadzała w
stu procentach - nie wiem dlaczego, ale po przedłużeniu (i wcale nie
przedłużałam tak dużo, jak na powyższych zdjęciach) paznokcie były tak
miękkie, że mogłam je modelować, jak plastelinę. Wchodząc do wanny już
wiedziałam, że ciepła woda je dodatkowo tak zmiękczy, że będą do
wymiany. I tak było, zupełnie nie wiem, dlaczego - posiadam pełny zestaw
preparatów, baz i topów tej firmy, więc nie mieszałam z niczym innym,
dobrze utwardzałam i odtłuszczałam (naprawdę chciałam dać szansę temu
lakierowi i za którymś razem utwardzałam trzy razy dłużej, niż zakłada
instrukcja), a mimo to, siostra moja świadkiem, paznokcie potrafiły być
do wymiany po jednym dniu od zrobienia, bez szczególnego nieuważania na
nie. Osobiście nie polecam go do przedłużenia, natomiast słyszałam, że
do utwardzenia naturalnej płytki jest idealny. Niestety ja nie mam dużej
płytki, muszę przedłużać, więc w moim przypadku Semi Hardi Clear jest w
punkcie pierwszym, ale na miejscu ostatnim.
2. Neess Extremely Hard Base
- odkryła moja siostra, a kiedy zobaczyłam jej długie, przedłużone
pazury, musiałam mieć ten lakier od razu! Piszę lakier, choć producent
jasno pisze na opakowaniu: "lakier hybrydowy baza różowy, UV gel" i
rzeczywiście ma w sobie moc żelu, co już nie raz na Instagramie Wam
powtarzałam. Pazury potrafiłam mieć nienaruszone do 1,5-2 tygodni, co u
mnie jest naprawdę długim okresem i nie bez powodu ochrzciłam produkt
hasłem: "prędzej złamię palec, niż paznokieć" ;-) Ostatnio jednak
skończyła mi się ta baza i postanowiłam spróbować jeszcze czegoś innego.
3. EVO Nails Builder Gel Perfect Clear
- budujący żel do paznokci, a z żelami, powiem Wam, dużego
doświadczenia nie mam, jednak ciekawość zwyciężyła i stwierdzając, że
skoro umiem przedłużyć na formach powyższymi bazami, to i z żelem
spróbuję. I bardzo, ale to bardzo miło się zaskoczyłam! Ani to więcej
roboty, a efekt jest o wiele lepszy - jednak żel to żel, paznokcie
twarde jak skała (jak przeżyły ostatnią sobotę na dwóch weselach w
pracy, to uwierzcie, że mają moc), chyba muszę się pogodzić z tym, że
moje pazury obraziły się na hybrydę i przerzucić na jakiś czas na żel.
Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza, co pokazuję Wam w dzisiejszym
poście, na zdjęciach mam paznokcie przedłużone właśnie tym żelem, a na
nich lakier hybrydowy. I wilk syty, i owca cała! LOVE!
Dziś na paznokciach mam nowość od EVO Nails 204 Cut the jeans!, ale bliżej przedstawię Wam go w kolejnym poście ;-)
poniedziałek, 19 czerwca 2017
WŁOSY: Nawilżający i rozświetlający olejek Alfaparf, rozświetlający i wygładzający włosy olejek Wella oraz krem wygładzający, czyli mój sposób na regenerację po rozjaśnianiu i puszenie się włosów.
Aby wejść dobrze w temat, odsyłam na samym początku do trzech wpisów:
Dziś chciałabym Wam przedstawić kosmetyki, które tym razem stosuję,
żeby zagwarantować włosom szybką i dosadną regenerację oraz kosmetyki,
które obecnie stosuję na co dzień, dzięki którym włosy nie puszą mi się
po wysuszeniu suszarką, bez modelowania na szczotce.
Jak
już mówiłam sto razy, nie przywiązuję dużej uwagi do szamponów i mój
obecny, któremu jestem wierna od kilkunastu opakowań kosztuje nie więcej
niż 10 złotych, odżywka, a właściwie maska również, lubię natomiast od
czasu do czasu zafundować szybką i dosadną regenerację. Jak wiecie
również, nie jestem osobą zbytnio cierpliwą, dlatego lubię kuracje
szybkie, ale efektowne, i kiedy już uda mi się trafić na jakąś perełkę,
wysyłam ją dalej w świat przez post na blogu. I oto dziś jestem nie tyle
z perełką, co z prawdziwą perłą! Gwarantuję, że nie będzie drogo, a
efekt będzie wart miliony monet ;-)
Po myciu włosów nie nakładam od kilku myć odżywki, tylko funduję włosom OLEJEK NAWILŻAJĄCY Z ALFAPARF (KLIK). W opakowaniu jest 6 ampułek z olejkiem, na Instagramie mówiłam Wam, że do mojej ilości włosów będę stosować po dwie, jednak przy
pierwszym użyciu okazało się, że nawet na moją ilość włosów wystarczyła
tylko jedna! Nakładam go na osuszone ręcznikiem włosy, dobrze
rozprowadzam na całych włosach, trzymam 15 minut i spłukuję, nie
stosując już żadnej odżywki. Olbrzymi plus za super miękkie włosy po
wysuszeniu, wygładzenie, ujarzmienie no i piękny zapach - trzymanie tego
olejku na włosach to czysta przyjemność ;-)
Drugi olejek, który będę stosować, to OLEJEK ROZŚWIETLAJĄCY Z ALFAPARF (KLIK),
niebieski olejek zamknięty w 12 ampułkach. Ten olejek już wcześniej
stosowałam, fantastycznie wygładza i regeneruje wrażliwe włosy, pięknie
ujarzmia loki, dlatego wszystkie moje klientki z kręconymi włosami go
uwielbiały, efekt wygładzenia widać już po pierwszym użyciu, stosować go
będę analogicznie do powyższego, ale dopiero, jak skończę całe
opakowanie tego nawilżającego. Minusem olejku rozświetlającego jest to,
że ma dużo bardziej wodnistą konsystencję i muszę stosować dwie ampułki
na jeden zabieg i nie pachnie już tak super, jak ten nawilżający. Ale
super za to są efekty, co już kiedyś sprawdziłam na sobie i nie tylko,
dlatego dalej polecam i dalej będę go stosować sama.
Po spłukaniu powyższego olejku rozczesuję włosy i nakładam 2,3 pompki OLEJKU ROZŚWIETLAJĄCEGO I WYGŁADZAJĄCEGO WŁOSY, OIL REFLECTIONS WELLA (KLIK) - olejek bez spłukiwania, ogromnie wydajny, ponieważ nie da się go więcej użyć na raz, bo za bardzo obciąży włosy (dla porównania powiem Wam, że stosowałam przeróżne olejki drogeryjne i wylewałam prawie po pół butelki na raz, bez większego rezultatu). W linku powyżej podsyłam Wam 100ml i powiem Wam, że mi ta butelka spokojnie starcza na dobre 3,4 miesiące! Oczywiście w zależności od potrzeby, najczęściej po wysuszeniu włosów rozcieram jeszcze jedną porcję w dłoniach i przeczesuję włosy, przez co wyodrębniają mi się pasma, a włosy układają się same. Szczerze polecam.
Zdarza mi się, że mam ważne wyjście, a nie lubię nakładać lakieru na rozpuszczone włosy, dlatego wtedy stosuję WELLA SP STYLING SATIN POLISH, SATYNOWY KREM WYGŁADZAJĄCY (KLIK)
- nie skleja i nie tworzy "skorupy" na włosach, jak lakier, a równie
dobrze je wygładza i utrwala. Osobiście dodam, że jedna pompka spokojnie
starcza mi na wygładzenie całych włosów, czyli jest to kolejny kosmetyk
w ekonomicznej cenie. Ale jeśli ktoś raz spróbuje, przekona się, że
jest to kosmetyk wart każdej ceny! Ja uwielbiam go też za to, że ma w
sobie satynowy, perłowy połysk, przez co nie potrzeba już żadnego
nabłyszczacza. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
I
tyle, jak widzicie, wcale nie trzeba wydać fortuny, żeby odżywić włosy
porozjaśnianiu oraz wcale nie trzeba dużo się gimnastykować, żeby
ujarzmić przysłowiowego lwa na głowie, po wysuszeniu włosów suszarką. Na
koniec dodam, że polecam Wam sklep Hairstore.pl,
gdzie znajdziecie te kosmetyki (i nie tylko te!) w fantastycznych
cenach, bardzo często trafiam tam na najlepsze rabaty na kosmetyki do
włosów. Zresztą, sami sprawdźcie ;-) Ejoy!
poniedziałek, 12 czerwca 2017
WŁOSY: Kąpiel rozjaśniająca oraz Kallos 8.0 + 10.31, czyli powrót do blondu po koszmarnej wizycie u fryzjera.
Co za tragedia stała się dwa tygodnie temu przypomnieć możecie sobie w poście: "Co zrobić, kiedy fryzjer zepsuje nam włosy na amen, a my jeszcze zapłacimy mu za to dwie stówy.",
w ogromnym skrócie, nie wiem, dlaczego chciałam kombinować, ale kobieta
zmienną jest, miałam przypływ chwili i chciałam przyciemnić odrost i
wyrównać kolor, właściwie nadać jakiegoś charakteru moim ówczesnym
włosom (zresztą zapraszam do wpisu, wszystko wyłożone czarno na białym).
Po straceniu dużej części włosów, ładnego koloru i dwóch stówek z
portfela, znów obraziłam się na śmierć i życie na kolejny salon i
zaczęłam naprawiać robotę kolejnego "mistrza". Najpierw w ruch poszedł
szampon oczyszczający i soda oczyszczona, mieszanka, która potrafi
ściągnąć dużą ilość farby z włosów, przeczytajcie i zobaczcie sami: "Jak szybko wypłukać farbę z włosów? Szampon oczyszczający i soda oczyszczona!". Dziś pokażę Wam kolejny etap mojej roboty, aż do efektu końcowego.
Na Instagramie relacjonowałam Wam każdy etap na bieżąco, po kolei, dziś spróbuję to opisać.
Przed: Katastrofiren, nie będę, a właściwie nie chce mi się już o tym mówić, przeczytajcie tu: "Co zrobić, kiedy fryzjer zepsuje nam włosy na amen, a my jeszcze zapłacimy mu za to dwie stówy."
Etap 1: Kąpiel rozjaśniająca.
Rozjaśniacz (ja używam tego z Joanny, nie mogę się do niego z niczym przyczepić, a cenę też ma wyjątkowo niską), osydant 9%
(nie mniej, bo na moje włosy oporne na rozjaśnianie słabszy nie działa,
nie więcej, bo w sumie dwa tygodnie temu nałożony miałam kolor na
platynę, więc dużo nie trzeba będzie rozjaśniać), szampon (tak, zwykły szampon do mycia włosów).
Wszystkie
te składniki łączę, to znaczy, do rozrobionego rozjaśniacza dodaję
miarkę szamponu, czyli tyle, ile używam do jednego mycia. Dodaję go
dlatego, że potrzebuję płynnego podjaśnienia całych włosów, szybko i
zgrabnie, a że nakładam sobie sama preparat na włosy, gdybym robiła to
pędzlem, zapewne przy mojej ogromnej ilości włosów, tył miałabym już
biały, a przód dalej ciemny. Rozjaśniacz z szamponem ma konsystencję
szamponetki i na ciemniejszy odrost nakładam szybko pędzlem, rozcierając
i zapieniając ręką, a długość malaksuję nad wanną. Taka metoda równie
dobrze rozjaśni włosy, a wiele ułatwi osobie, która robi to sama.
Nałożenie mieszanki w tym wypadku zajmuje 3 minuty i włosy mogą
wszystkie równo się rozjaśniać (samo rozjaśnianie trwało u mnie nie
więcej niż 15 minut).
Etap 2: Koloryzacja.
Jak już wspomniałam, w pierwotnym zamyśle miałam ciemniejszy, naturalny odrost, więc kupiłam Kallos 8.0 jasny blond,
całość chciałam wyrównać do koloru 10.31 Platinum Golden Ash Blond.
Kiedy jednak rozjaśniłam włosy i wyglądałam jak Donald Trump,
stwierdziłam, że w sumie dobrze czułam się jako blondyna, i stanę na
głowie, żeby stonować jednolity kolor. Zmieszałam całą platynę, połowę
jasnego blondu i dodałam od siebie resztkę jakiejś zimnej farby (ale
było jej tak mało, że wiele nie wpłynęła na ostateczny kolor). I powiem
Wam, że wyszło spoko, nawet bardziej spoko niż zakładałam! Oczywiście
odrost jeszcze świeci mi się dobrze na żółto, ale jest to kwestia
jednego, kolejnego malowania, żeby całość stonować.
I
tym oto szybkim sposobem wróciłam na stare, dobre śmieci
;-) Teraz, kiedy już możemy się z tego pośmiać, poniżej przedstawiam
porównanie przed i po. A jeśli kiedykolwiek będę miała jakiś przypływ
chwili, to walnijcie
mnie obuchem w łeb.
W
kolejnym poście pokażę Wam mnóstwo wspaniałych kosmetyków, na bazie
olejów, które zaczęłam stosować po rozjaśnianiu, i w sumie dzięki
którym włosy po tej dekoloryzacji już wróciły do bardzo dobrej kondycji,
co mnie niezmiernie miło zaskoczyło!
Enjoy!
środa, 7 czerwca 2017
Kuchenne rewolucje Skalskiej: Brownie z czerwonej fasoli (fit & dobre!).
Na
wstępie, dziękuję wszystkim, którzy piekli dziś rano to ciasto ze mną
na instagramowym lajfie - tylko dzięki Waszym prośbom, postanowiłam
wrzucić ten szybki post, zanim wrócę do włosów! Przypominam, że żadna ze
mnie Ewa W., czy Magda G., więc nie będę tu snuć wymysłów, jak to sama
wpadłam na ten przepis, bo nie wpadłam, a po prostu obserwuję Fashionelkę, a ona takie fajne rzeczy w kuchni wyprawia.
Po
pierwsze i najważniejsze, musicie wiedzieć, że ciasto i czerwona fasola
to dla mnie dwie rzeczy przeciwstawne, nie do połączenia, no bo jak. A
że jeszcze na słodko, a że ciasto bez mąki? Pukałam się w głowę, jak
czytałam przepis, ale kolejne komentarze od osób które upiekły i są
zachwycone sprawiły, że zakupiłam puszkę fasoli i postanowiłam
spróbować. Zwołałam Was na lajfa, trochę pogadałyśmy, a ciasto upiekło
się samo! I takim oto sposobem wrzucam Wam tu przepis, nie możecie, a
musicie spróbować!
Składniki:
(Ja
piekłam w przezroczystym, żaroodpornym naczyniu, bo lubię widzieć moje
ciasta z każdej strony, o każdej porze, wymiar mojego naczynia to 35cm x
25cm. Osobiście uważam, że foremka do chleba byłaby strzałem w
dziesiątkę, ale takową dopiero nabędę, koniecznie.)
- 2 puszki czerwonej fasoli,
- 2 banany (już wiem, że następnym razem dodam jeden, bo były bardzo wyczuwalne w cieście),
- 3 całe jajka i 2 same białka,
- 2 łyżki kakao,
- 1 łyżka oleju kokosowego,
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia,
- 2 miarki odżywki białkowej kakaowej (ja użyłam o smaku białej czekolady)
- 1 łyżka miodu.
(Bałam
się o brak cukru, a bardzo bardzo nie chciałam zrazić się do tego
ciasta przy pierwszym podejściu, dlatego dałam ten miód. Dziewczyny, w
trakcie robienia pisały mi, że odżywka białkowa jest słodka, że można
ksylitol, ale zaryzykowałam z tym miodem, z powodu nagłego braku
ksylitolu w domu i wcale nie uważam, że było za słodkie. Ale wiecie, ja
fit nie jestem, gustuję w kremówkach i napoleonkach, dlatego w moim
odczuciu ciasto było w sam raz, dla fitterek na bank za słodkie ;-)
Fashionelka
podaje też, że jajka można zastąpić 2 namoczonymi łyżkami chia albo
zmiksowaną na pianę wodą z puszki po ciecierzycy, ale takie zdanie na
razie to nie jest na moją głowę ;-))
Przygotowanie:
Całość
blendujemy na gładką masę, wlewamy na blaszkę i pieczemy w 190stopniach
przez 50-60minut. Chyba że, macie szalony i zwariowany piekarnik Amica,
jak ja i kilka dziewczyn z lajfu, to pieczecie 15minut. Fashionelka
odstawiła na 3 godziny, ja musiałam od razu przy Was spróbować, bo byłam
ogromnie ciekawa, czy poczuję fasolę w cieście. I nie poczułam, a dla
pewności poczęstowałam trzy przypadkowe osoby, z których żadna nie
uwierzyła, że to ciasto z fasoli! A wyszło dobrze, sycąco i przede
wszystkim zdrowo, dlatego polecam, polecam i jeszcze raz polecam Wam
choć raz spróbować zrobić brownie z czerwonej fasoli w domu. Enjoy! ;-)
piątek, 2 czerwca 2017
WŁOSY: Jak szybko wypłukać farbę z włosów? Szampon oczyszczający i soda oczyszczona!
W
przedostatnim poście napisałam Wam, jak to fryzjer wykazał się nie lada
umiejętnością i masakrycznie mnie oszpecił, a ja mu jeszcze zapłaciłam
za to dwie stówy! Kto nie czytał, zapraszam do wpisu: "Co zrobić, kiedy fryzjer zepsuje nam włosy na amen, a my jeszcze zapłacimy mu za to dwie stówy."
Z pięknego blondu, z dnia na dzień, zostałam nijaką, pseudorudą,
pseudoszatynką, czy jak kto chce, niech zwie. Zdjęcia poniżej Wam
pokażą, że nic, a nic nie kłamię. Swoje na ten temat już wyklęłam, teraz
czas to naprawić w domowym zaciszu, bo do fryzjera pewnie znów rok nie
pójdę. Kupiłam rozjaśniacze i nowe farby, w poniedziałek doprowadzę się
do porządku, co też Wam tu pokażę, jednak wcześniej mam dla Was dobrą
radę, która (mam nadzieję, że nie) ale może kiedyś się przyda.
Co zrobić, kiedy wyjdziecie od fryzjera, po świeżej koloryzacji i kolor jest... słaby, niezadowalający, brzydki, ohydny?
Takie
właśnie miałam odczucie po ostatniej wizycie u (pseudo) mistrza,
dlatego o mocy szamponu przeciwłupieżowego pamiętałam, ale utknęłam w
internecie na pół dnia i postanowiłam poszukać ludzi z podobnym
problemem i czegoś o jeszcze większej mocy. I trafiłam na kilka
dziewczyn, które zlikwidowały niechciany kolor właśnie szamponem
oczyszczającym i sodą oczyszczoną.
Moje
proporcje tej magicznej misktury: Dziewczyny pisały o dodaniu jednej łyżki sody do normalnej
dawki szamponu, ja wymieszałam w miseczce dwie dawki szamponu (dwa razy
tyle, ile używam do jednorazowego mycia) i pół torebki sody. Owszem,
kiedy poczytacie głębiej, soda wysusza włosy, ale wysuszy, kiedy taką
mieszankę stosujecie regularnie, a nie jeden raz! Ja taką mieszankę
zapieniłam we włosach i zostawiłam na 10 minut, po czym normalnie
spłukałam i użyłam odżywkę.
Zaznaczam też, że między zdjęciami przed i po jest tylko jednorazowe mycie włosów, mycie tą mieszanką. Pewnie gdybym umyła jeszcze kilka razy, efekt byłyby co raz lepszy, jednak ja nie mogę czekać i w poniedziałek ruszam z kąpielą rozjaśniającą i powracam do normalnego blondu, trzymajcie kciuki!
Subskrybuj:
Posty (Atom)